Przyznaję się bez bicia, że nigdy nie miałem po drodze z twórczością Saso Popovskiego, dlatego do
piątkowego koncertu podszedłem z ogromną rezerwą i w zasadzie beż żadnych większych oczekiwań.
Ale żeby nie było – zapoznałem się z wydanym stosunkowo niedawno albumem „Fallen Land” (2020),
z którego, jak się okazało, pochodziła większość zaprezentowanych kompozycji.
Wszystko tego wieczoru było efemeryczne, zasłyszane gdzieś-kiedyś. Jakby przedwczoraj, wczoraj i
dziś raz za razem przenikało się w przedziwnym splocie zdarzeń. W wykonaniu Saso Popovski Trio w
składzie: Saso Popovski (gitara), Ivan Bejkov (kontrabas) i Bartosz Staromiejski (perkusja, szybkie
zastępstwo za Viktora Filipovskiego) bliskie, ale nie z nazwy, lecz proweniencji utwory, wybrzmiały jak
melodie osobliwe. Znajome, ale jednak obce, mocno przefiltrowane przez nietuzinkową wrażliwość
lidera – naznaczone jego autorską sygnaturą.
Zaprezentowane numery – począwszy od „Fallen Land” przez „On Mountain Top” po „We Have Met”,
przypominały echa melodii z przeszłości. Macedoński gitarzysta ewidentnie czerpie inspiracje z życia,
historii swojego kraju i otaczającego go świata muzyki (do czego zresztą przyznał się ze sceny
starosądeckiego „Sokoła”), a gromadzone na przestrzeni lat doświadczenia okazały się dla niego na
tyle formatywne, że postanowił w zawoalowany i zarazem subtelny sposób je udokumentować.
Popovski nie tyle pokazał nieprzeciętne umiejętność przekazu emocji o szerokiej amplitudzie. Potrafił
również dobrać ku temu odpowiednie środki techniki instrumentalnej – niekoniecznie typowe dla
jazzu. By wyartykułować poprzez dźwięki i programowo potraktowane kompozycje swoje artystyczne
credo, muzyk sięgnął po ostatnią płytę, jak i prapremierowy materiał, z którego udało mi się
wychwycić „Change Of Hearts” i „Night In The Desert”. Twórczość Popovskiego z jednej strony ma w
sobie coś bardzo europejskiego. Z drugiej jest eklektyczną mieszanką kulturową z wyraźnie
wyczuwalnym wpływem bluesa („Kom Dipsan”), a nawet rocka („Elgon Sky”), czyli tego, od czego
większość współczesnych gitarzystów jazzowych raczej stroni.
Piątkowy koncert był nasycony wspomnieniami, przepastną różnorodnością barw i odcieni. Zmyślnie
ułożona set lista przypominała formą rozbudowaną suitę tchnącą zmiennością, jednocześnie
ogromną konsekwencją prowadzenia narracji przy użyciu bądź co bądź skromnego instrumentarium.
Mimo to układ utworów pozwalał muzykom rozwinąć skrzydła zarówno w indywidualnych kwestiach,
jak i tworząc minidialogi. Kilka potknięć w tym temacie miało w sumie niewielkie znaczenie i
zrzuciłbym to na karb nieogrania wynikającego z wymuszonego pandemicznymi obostrzeniami
nagłego zastępstwa za Filipovskiego.
Saso Popovski to prawdziwa persona dźwiękowych impresji, zadumania i nostalgii. Cennym aspektem
tego koncertu było to, że każdy z artystów grał w swoim stylu, a spoiwem ich gry była zaklęta w
całości myśl przewodnia przejawiająca się w sztuce kompozycji, aranżacji, a przede wszystkim
inspirowania i doświadczania nieskrępowanej wolności w muzyce. W obecnych czasach to coraz
rzadsze – tym cenniejsze dla nas.
Bartosz Szarek






Fot. TOMIKAART