Jeśli o jakiejś wokalistce można powiedzieć, że jest niepowtarzalna, to właśnie o Natalii Szczypule.
Absolutnie wyjątkowa. Utalentowana. Wspaniały człowiek. Z całej pokaźnej listy osiągnięć,
przytaczanych już wielokrotnie i na łamach „wszędzie”, wartym odnotowania jest fakt, iż artystkę
uhonorowano w tym roku Grand Prix jednego z najbardziej renomowanych festiwali jazzowych w
Polsce – Ladies’ Jazz Festival. Wartym podwójnie. Gdyż jak zaznaczył Wojtek Knapik, zapowiadając
niedzielny koncert, stało się to pretekstem do zaproszenia Natalii, by swoją osobą uświetniła 3.
edycję Sącz Jazz Festival.
Szczypuła od razu nawiązała przyjazną relację w publicznością. Przykuwała uwagę już samą barwą
głosu, nie mówiąc o lekkości i swobodzie, z jakimi prezentowała kolejne kompozycje oscylujące
pomiędzy soulową melodyką, klubowym groovem i jazzowym feelingiem. Wzięła na siebie także rolę
temperamentnej konferansjerki, skrupulatnie i z humorem zapowiadając kolejne utwory (marzenie
każdego recenzenta). Z własnego repertuaru artystka wykonała: „Brand New”, „Won’t Let You (My,
my, my)”, „Gotta Want You”, nowość „Więcej”, jak również kilka klasycznych standardów jazzowych z
prywatnego songbooka, ale w mocno autorskich aranżacjach. Za sprawą „Mad About the Boy”,
„Cheek to Cheek”, „Taking a Chance on Love”, „Embraceable You”, „Nica’s Dream” czy przepięknego
„At Last” zespołowi udało się wskrzesić dawno miniony czas, przywołując cienie tych, którzy zawsze
odchodzą za wcześnie.
Grę bandu w składzie: Karol Wieczorek (saksofon), Piotr Treliński (gitara), Mateusz Maniak
(perkusja), Żenia Betliński (kontrabas), Sebastian Łobos (fortepian) charakteryzowała nieskrępowana
żadnym gorsetem sceniczna swoboda. Co miało swoje plusy i minusy. Cała piątka muzyków
zaprezentowała się nad wspaniale. Widać było jak na dłoni, że znają się jak łyse konie i na niejednym
projekcie zęby zjedli. Ich muzyczna wyobraźnia, ponadprzeciętnie rozwinięta intuicja, ogranie, a także
warsztat techniczny zasługują na pełne uznanie. Bez dwóch zdań. Paradoksalnie jednak swoimi
kompozycjami mocno mnie wymęczyli. Monumentalna konstrukcja wydarzenia miejscami
przytłaczała rozmachem, a zestawianie różnych technik i stylistyk nierzadko sprawiało wrażenie dużej
przypadkowości.
Jestem zdania, że koncertowe doświadczanie muzyki na wysokim poziomie wygrywa nawet z
najlepiej zrealizowanymi nagraniami studyjnymi. I niedzielny koncert był tego dobitnym przykładem.
Niezwykła synergia wokalu Szczypuły, subtelnego fortepianu Łobosa i nienachalnych muśnięć gitary
Trelińskiego porwała publiczność. Niezgorzej w tym temacie zabrzmiał Betliński, który nie tylko do
strony muzycznej, lecz tej wizualnej prezentował się fenomenalnie, niczym Tom Hardy z filmu
„Legend”. No może gdyby nie białe trampki… Z kolei perkusja Maniaka – zdecydowanie
najmocniejszy punkt z poziomu instrumentalnej ekwilibrystyki. Kompozycje były rozbujane, pełne
pozytywnej energii i z funkowo-popowym klimatem. Czasem soulujące, czasem jazzujące, delikatnie
plumkające. Doskonale dobrane instrumentarium skutkował nie tylko organicznym brzmieniem, ale
także stwarzało możliwości do niekonwencjonalnych duetów. Między sobą nawzajem czy wokalem
Natalii.
Licznie zgromadzona niedzielnego wieczoru publiczność co rusz doceniała kunszt muzyków, jak i
samej artystki, nagradzając gromkimi brawami, również na stojąco. Nie mogło obejście się bez bisów,
czyli mocno wpadającego w ucho utworu „Z tobą”, którym Natalia wyśpiewała sobie odcinek
finałowy jedenastego sezonu The Voice of Poland.
Na koniec nie sposób nie zgodzić się ze słowami Szczypuły, że to właśnie koncerty na żywo dają
najwięcej satysfakcji. Wykonawcom, ale i osobom, który przyszły takiego wydarzenia doświadczyć.
Artyści byli wniebowzięci, jednocześnie mocno onieśmieleni przyjęciem festiwalowej publiczności w
Starym Sączu. Już dawno nie widziałem muzyków tak szczęśliwych, uśmiechniętych i jednocześnie
wzruszonych. Dziękujących widzom za tak entuzjastyczne reakcje, do których sam przyłożyłem… ręce.
Bartosz Szarek









Fot. TOMIKAART